Armenia znalazła się w gronie krajów, których jakoby Turcja się obawia. Tak przynajmniej twierdzi emerytowany turecki gen. İsmail Hakkı Pekin, który udzielił wywiadu gazecie „Milliyet”.
Zdaniem generała Turcja nie posiada rakiet ziemia-powietrze, które wystarczająco zabezpieczałby kraj przed atakami z powietrza. A tych spodziewać się można ze strony Grecji (członka NATO), Izraela, a nawet Iranu, który co prawda dziś nie jest wrogiem Turcji, ale „nigdy nie wiadomo, co będzie jutro”. W gronie państw zagrażających Turcji Pekin wymienił Armenię.
Wypowiedź generała uzasadnia zakup w Rosji systemów obrony powietrznej S-400. Natowscy sojusznicy wyrażają swoje niezadowolenie z powodu tego, że druga największa armia w NATO zaopatruje się u Rosjan, która formalnie uważa sojusz za zagrożenie. Ankara jednak nic sobie z tego nie robi – prezydent Turcji zapowiedział trzy dni temu, że system S-400 do wiosny 2020 r. zostanie wdrożony. Jego zdaniem zakup broni od Rosjan to najważniejsze porozumienie w historii kraju, zawarte zresztą „z woli Boga”.
Turcja jednak zapewnia, że nie zmienia orientacji strategicznej. Po prostu Turcy muszą się bronić – a amerykańskie stingery nie wystarczają. Erdoğan, który obawia się amerykańskich sankcji, przypomina, że Turcja kupuje też amerykańskie samoloty.
Cała sytuacja pokazuje, jak skuteczna ostatnio jest polityka Rosji w regionie – sprzedają broń prawie wszystkim zainteresowanym stronom, jednocześnie powodują napięcia w konkurencyjnym sojuszu. Czyli business&pleasure w jednym.