W 1988 r. miałem 10 lat i niewiele wiedziałem o świecie – wtedy jednak dowiedziałem się o istnieniu dalekiego kraju gdzieś na Wschodzie, o Armenii. Jakże tragiczne były to jednak okoliczności. Telewizja Polska co chwila pokazywała kadry z Armenii, informując o ofiarach trzęsienia ziemi, akcji pomocy i akcjach charytatywnych.
Trzęsienie zaczęło się o godzinie 11:41. Zniszczyło przede wszystkim miasta Spitak i Giumri (wtedy Leninakan), ale tak naprawdę przyniosło szkody w całej północnej Armenii. Zginęło 25 tys. ludzi, kilkanaście odniosło rany, pół miliona straciło dach nad głową.
Bezradność państwa – tak jak to było w przypadku katastrofy w Czarnobylu – została obnażona w całej pełni. Związek Radziecki nie potrafił pomóc swym obywatelom i ci wkrótce się od niego odwrócili. Choć Michaił Gorbaczow udał się wkrótce do Armenii, nie potrafił już Ormian przekonać do siebie.
Wiele lat później rozmawiałem z ofiarami trzęsienia – tymi, którzy przeżyli. Ich los nie jest lekki. Stracili domy, wielu z nich nie odzyskało prawdziwych domów do dziś. Biedna Armenia nie wszystkim mogła pomóc, wkrótce zaczęła się wojna o Górski Karabach. Zresztą, jak to czasem bywa, nie zawsze pomoc dociera do tych, którzy najbardziej tego potrzebują.
Z osób, które przeżyły trzęsienie i które poznałem, największe wrażenie zrobiła na mnie Greta. Opisaliśmy ją z Małgorzatą Nocuń w naszej książce o Armenii. Greta w 1988 r. miała dwa latka. W trzęsieniu ziemi straciła rodzinę – rodziców i rodzeństwo. Straciła też obie nogi. Gdy ją poznaliśmy, była już dorosłą kobietą, miała kilkuletnią córeczkę i za sobą starty w paraolimpiadach. Niesamowity hart ducha. Trenowała wciąż, choć warunki do treningu miała skromne – nie takie jak paraolimpijczycy na Zachodzie. W ogóle żyła bardzo skromnie. Ale jej optymizm i siła urzekały.
Na tych zdjęciach można zobaczyć skalę tragedii.
Jutro w 30. rocznicę trzęsienia ziemi w Armenii będę myślał o Grecie, o ludziach, którym do dziś śni się tamten koszmar. I o tych, którzy trzęsienia ziemi nie przeżyli.
Pomyślmy o nich wszyscy.
15 grudnia o godz. 12:00
Bardzo się cieszę, że zaczął Pan pisać bloga w Polityce:) Książka o Armenii bardzo mi się podobała i dzięki niej wiem, że Pana wpisy będą na wysokim merytorycznym poziomie.
Jeśli mogę zasugerować temat: w artykułach o Armenii czasami pojawia się stwierdzenie o tym, że „klan karabachski” przejął wiele sektorów gospodarki, uwłaszczył się, zmonopolizował, że nie Armenia włączyła Górski Karabach, a raczej Karabach przyłączył Armenię itd. Czy mógłby Pan opisać jaka jest rzeczywista siła wojskowych i polityków z Karabachu? Czy mają duży wpływ na politykę i gospodarkę Armenii? Czy są jakieś badania o stosunku Ormian do Karabachu i ewentualnym konflikcie/porozumieniu z Azerami?
Pozdrowienia:)
ps. Giumri i okolice widziałem w 2001 roku i było tam jeszcze wiele do zrobienia, a ślady trzęsienia ziemi były bardzo widoczne.
17 grudnia o godz. 15:48
Dziekuje za dobre slowa 🙂 Tak – kwestia Karabachu bardzo wazna.
Napisze o tym oczywiście wkrótce. Paszinjan jest pierwszym politykiem
uplasowanym tak wysoko, który osobiście nie walczył w Karabachu (był za młody).
Ma więc tez inne podejście do tego konfliktu i do władz w Stepanakercie.
Nie wszyscy zgadzali sie z tym, ze klan karabaski naprawdę istnieje, bo dominacja
ludzi z stamtąd (Koczarjan, Serż Sargsjan) była wypadkowa rożnych czynników, ale
moim zdaniem coś było na rzeczy. Liderzy Armenii z Karabachu reprezentowali to parapańśtwo
na zewnątrz – Paszinjan mówi, że nie ma takiego prawa i Stepankert musi sam siebie reprezentować.
Dla większości Orman Arcach to oczywiście świętość.
Bardzo rzadko i tylko wśród liberalnej młodzieży słyszałem, że trzeba by oddać te ziemie,
bo to tylko element szantażu wobec Armenii i Armenia będzie naprawdę wolna, jak się pozbędzie tego balastu.
Czasem też słyszałem, że ludzie z Karabachu to oczywiście
Ormianie, ale jacyś tacy „inni”. Są też głosy, że rewolucję z Erywania należy przenieść do Stepanakertu i zmienić
tamtejsze władze.